czwartek, 12 września 2019

Trochę o żubrach, bo im się należy.


Trochę o żubrach, bo im się należy.

Było niedzielne popołudnie, kiedy chłodzeni klimatyzacją samochodu jechaliśmy do puszczy. Coś mnie tknęło, żeby wybrać się akurat tam. Lubię tą drogę wiodącą do lasu. Wyprawę zaczynamy szybką jazdą, żeby będąc już u wrót tej magicznej krainy zwolnić, ale nie dlatego, że nam tam nie spieszno, tylko z powodu nawierzchni. Przekraczając granicę pomiędzy krajobrazem pól i łąk, a gęstym, zielonym, krzyczącym lasem, samochód jedzie tak, jakby szedł, wolno truchtał i raz za razem się zatrzymuje. Dojeżdżamy do miejsca, gdzie mam zwyczaj parkować. Córka trochę się boi, ale tylko dlatego trochę, bo nie ma tu niedźwiedzi. Ruszamy leśną drogą. Niosę aparat, córka lornetkę, a żona prowadzi psa na smyczy. Kamień na kamieniu i skrzypi pod butami. Zatrzymuję się co pewien dystans i przykładam palec wskazujący do ust. Macham dłonią z góry na dół i w przeciwnym kierunku, jakbym rozpinał i zapinał zamek, będący barierą pomiędzy ciszą, a hałasem. Dziewczyny plotkują, pies ciągnie do mnie, a ja mknę do przodu, żeby być pierwszym jak, nie daj Bóg, ktoś przebiegnie drogę. Wyłoni się zza drzew, a ja będę na posterunku i nacisnę guzik aparatu. Dochodzimy do leśnej polany i córka dostrzega pomiędzy liśćmi brązowe kształty. Serce mi bije ze zdwojoną siłą, ale staram się nie pokazywać po sobie emocji. Zaczynam jeszcze częściej uciszać żeńską część naszej ekspedycji. Mój wzrok jest przepełniony błaganiem. Oczy duże i to nimi staram się przekazać informację dziewczynom, że co będzie, jak te brązowe postacie uciekną, a nam pozostaną tylko domysły, kto był tym kolorem pomalowany. Idę dosłownie na palcach i nakłaniam do tego samego resztę. Psa proponuję wziąć pod pachę. Liście drzew się przerzedzają i widzimy, że z piaskowej drogi prowadzi na polanę jej szeroka odnoga. Porośnięta trawą, przez co nasze kroki stają się prawie bezgłośne. Nakazuję dziewczynom pozostać u góry, a sam schodzę w kierunku tej dużej przestrzeni między drzewami. Im bliżej niej jestem, tym bardziej wytrzeszczam oczy. Pragnę krzyknąć, skoczyć w górę w celu celebracji naszego triumfu, bo przede mną skubią sobie trawkę żubry. Żeby to kilka, ich jest kilkanaście. Od najmniejszego, do najpotężniejszego. Teraz to już macham do kobitek, żeby zeszły. Córka jednak protestuje, bo rozmiar tych zwierząt przyprawia ją o gęsią skórkę. Zewsząd słychać te ich pomrukiwanie. Jedzą w najlepsze i chruczą z radości, że im smakuje. Młode podchodzą do matek szukając wymion, żeby posilić się mlekiem. Byki stoją dość blisko nas. Żona jest już obok mnie, cały czas trzymając psa pod pachą, ale córka, jakby skamieniała. Motywuję ją żeby przyszła, przecież jeżeli się boi, może tak jak te małe żubry, przytulić się do mamy. Zresztą, przecież jestem jeszcze ja. Nie byk, ale urodzony w marcu baran. W końcu schodzi ze łzami w oczach, które też pojawiają się i u mnie. U niej z obawy przed rozdeptaniem przez te majestatyczne zwierzęta, u mnie ze wzruszenia, że teraz dzięki lornetce, którą przyniosła, z bliska zobaczymy je wszyscy. Będziemy mogli poczuć się jakbyśmy byli w ich stadzie, może nawet dokonamy w naszych wyobraźniach krótkotrwałej fuzji, przez co uda nam się dowiedzieć jak to jest być żubrem. Przeżuwać soczystą trawę. Wchodzić w te części puszczy, gdzie jeszcze nie był żaden człowiek. Biegnąc wprawiać w drżenie ziemię. Widzieć ducha lasu i z nim rozmawiać. Oddychając w mroźne poranki robić duże, parowe obłoki, które niczym wypełnione od środka bańki mydlane, unoszą się nad ich głowami, a potem łączą w jedną, dużą chmurę. Zawisa ona nad nimi jak chmurka nad bohaterami w komiksach i my, będąc żubrami, wiedzielibyśmy, co w nią wpisać. Jakie myśli tworzy żubrza głowa. Smakować jemiołę i tarzać się w piachu. Łączylibyśmy się w jedną zwartą grupę, która ufa przywódczyni i pędzili przed siebie jeden obok drugiego. Grzali się ciepłem naszych ciał i czuli siebie nawzajem. Zimą zjadalibyśmy śniegu co niemiara i idąc przez zaspy, odgarniali biały puch na boki jak śnieżny pług. Tak sobie wyobrażałem przez krótką chwilę, do momentu, kiedy pojawiła się obok mnie córka. Wręczyła mi lornetkę i weszła na stojącą w pobliżu ambonę. Gdyby teraz zaczęły biec w naszą stronę, to córce przebiegłyby pod jej, zapożyczonymi na chwilę, drewnianymi nogami. Przekazałem lornetkę żonie, w zamian za psa. Stała z nią dłuższy czas. Pewnie w tym momencie przestał on dla niej istnieć. Wiedziałem coś o tym z doświadczenia. Kiedy mi ją oddawała, jej oczy wypełniało żubrze spojrzenie. Wybrałem największego z nich. Zamknięty w obiektywach przyrządu optycznego poruszał energicznie powiekami. Jakby nie mógł uwierzyć w to, że ktoś mu się przygląda. Miał rzęsy, których pozazdrościłaby mu niejedna kobieta. Jego ogon ruszał się na boki jak wahadło zegara. Nagle byk odwrócił głowę do pozostałych żubrów i zaczęły ustawiać się jeden przy drugim. Następnie powoli się rozpędzały. Przebiegając przez rów melioracyjny podrywały wodę do góry, a jej kropelki tworzyły miniaturowej wielkości tęczę. Powtórnie się zatrzymały i uformowały coś na wzór rzymskiego żółwia. Krótki moment były w bezruchu, tak jakby chciały się pożegnać. Następnie ruszyły prowadzone przez byka, którego przed chwilą podglądałem. Wbiegły w młody las i było słychać trzask pękających gałęzi, mieszający się z chruczeniem. Taki żubrzy taran, przed którym kapitulowała niejedna, leśna forteca. Córka powoli zeszła z ambony. Pies stanął na trawie. Wszyscy byli zadowoleni. Ja, że uwieczniłem w aparacie jak i mej głowie, ten piękny widok. Dziewczyny, że nareszcie się to skończyło. Pies merdał ogonem zanurzając się w zieleni polany, podobnie jak przed momentem cielaki. Po chwili z powrotem znaleźliśmy się na piaskowej drodze. Córka, im dalej byliśmy od żubrów, im mniej było w niej strachu, tym bardziej zaczęła doceniać to spotkanie. Wcześniej, w samochodzie powiedziała, że nie widziała na żywo borsuka. Nagle, w drodze powrotnej do auta, przez drogę przebiegł właśnie on, a ja pomimo tego, że byłem z przodu jak ten byk prowadzący stado i miałem być na posterunku, nie zrobiłem zdjęcia. Może dlatego, że moja pamięć była pełna. Teraz opisując owe zdarzenie, robię w niej miejsce.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz