piątek, 3 lipca 2020

WIERSZ OD NIECHCENIA



Są takie dni, że człowiek ma ochotę niewidzialnym się stać.
Za taką super moc gotowy jest bardzo dużo od siebie dać.
Wstaje przed Słońca promieniami
I niczym machanie dyrygenta batutą, trzepotanie jego rzęs i ziewanie, są tymi znakami,
Po których muzyka rozbrzmiewa, bo za oknem ptasi śpiew się niesie.
Człowiek szybko się ubiera, żeby za chwil kilka zniknąć w lesie.
Czeka go jeszcze jazda autem, po czarnych, wstążkach asfaltowych,
Lecz już w momencie naciskania pedałów sprzęgła, gazu i hamulca, jest On gotowy.
Skupiony na drodze wpatruje się w przednią szybę,
Tak jak rozanielony wędkarz, chcący ujrzeć wielką rybę.
Wierzy, że na haczyk jego spojrzenia,
Zatnie zwierzę, którego ujrzenie, jest nie do uwierzenia.
Będzie później opowiadał tym, którzy tak jak On, w ciemności poranka,
Podnoszą się z łóżka, a zimna woda sprawia, że znika z ich oczu snu firanka
I widzą wspaniale, choć pora wczesna, a ziewanie, na zawołanie,
I nie uwierzą, w jego spojrzenia sieci, tak wspaniałego okazu schwytanie.
Często będą się spierać, że oni też widzieli, a tak naprawdę to tego dnia, ze trzy takie brania mieli,
A nawet jak jedno, to zwierzę było większe
I z całą ich omylną pewnością, co najmniej pięć razy piękniejsze.
Wszystko, to potem podczas rozmowy, czyli wymiany wyrazów, jak kart w pokera
Czasami szkoda, że się oddaje takie słowa, których brak, zwycięstwo odbiera.
Człowiek jest już blisko punktu docelowego,
A to, co ujrzał w trakcie pokonywania tej drogi, jest bardzo istotne dla niego.
Już wie mniej więcej, jaki to dzień go czeka i porównując znowu sytuację do wędkowania.
Po prostu czuje w kościach, czy będzie to czas wielkiego brania.
Kiedy opuszcza auto i staje na leśnej drodze,
Zaczyna bardzo uważnie przyglądać się swojej nodze.
Tak, jakby jego wzrok,
Miał zapoczątkować, ku wymarzonej niewidzialności krok.
Patrzy na drugą nogę, na swoje dłonie
I myśli sobie, niech nicość je pochłonie.
Ciężko jest stwierdzić superbohaterowi, czy już używa mocy.
Prawdę pisząc, właśnie teraz potrzebuje, normalnego człowieka pomocy,
Lecz prawie wszyscy normalni śpią o tej porze,
Więc nie ma co marzyć, że ktoś z ludzi mu tu pomoże.
Rusza przed siebie i cicho stawia kroki.
Rozgląda się, podziwiając przyrody uroki.
I nagle się orientuje,
Że potwierdzenia tego, że znikł, już nie potrzebuje.
Stapia się z otoczeniem, pachnie, jak żywica drzewa
Z każdym kolejnym krokiem coraz lepiej się miewa.
Rozpędza się, jakby zjeżdżał z góry,
Jakby był, pchanym przez wiatru oddech, kawałkiem chmury.
Staje się nurtem rwącej rzeki,
Na jego policzkach, pojawiają się podniecenia czerwone wypieki.
Smakuje powietrze, dotyka liści.
Z każdym wdechem zasysa wiarę, że sen się ziścił,
Że teraz, kiedy różnice światów nie są widoczne,
Najprościej pisząc, sobie odpocznie.
Nie będzie chodził i szukał spotkania,
Gdyż każde miejsce, jest miejscem jego doświadczania.
Fruwają nad nim owadów grupy,
A On po prostu nie zawraca sobie tym pupy.
Nie myśli, przez co nie analizuje.
Na swojej dłoni serce wyjmuje.
Rzuca nim w przestrzeń, a ono odbiera sygnały.
I choć ma zamknięte oczy, widzi jak świat ten jest doskonały.
Teraz rozumie, a może bardziej czuje,
Że tylko od niego zależy, w jaki sposób przez życie podróżuje.
Doskonałość objawia mu się poprzez wyjątkowość.
Właśnie tak, z potęgą niechcenia, zawiera znajomość.