czwartek, 31 października 2019

WOLONTARIAT



WOLONTARIAT

Na podwórku jest już zimno. Coraz częściej z kominów ulatuje dym. Na zewnątrz zwiastun chłodu, w domach ciepła. Wchodzę na piętro do mieszkania, w którym, w dużym pokoju na tapczanie, niedaleko od kaflowego pieca, leży starsza pani. Przykryta ciepłą kołdrą wpatruje się w drzwi jak w jakiś święty obraz. Kiedy mnie widzi uśmiecha się. Znamy się już trochę czasu. Wie, że zamiast aureoli noszę czapkę. Framuga stanowi ramy malowidła, któremu tak długo się przyglądała. Jej wzrok tak intensywnie wędrował po białej farbie drzwi, że kiedy przez nie wszedłem, to powiedziała, iż pomyślała, że właśnie mnie wyczarowała. Hokus- pokus i stoję, a ona pyta, czy napalę w piecu. Oznajmiam, że z tą przewodnią myślą przyszedłem. Zakładam rękawice i otwieram żeliwne drzwiczki celem wybrania popiołu. Wkładam gazety, drewno, a starsza pani zaczyna mnie instruować. Krzyczy, abym po rozpaleniu wrzucił do środka dużo węgla. Chce, żeby piec był tak gorący jak to było, kiedy jeszcze ona go karmiła. Kiedy chodziła, a w łóżku leżała tylko nocą. Staram się spełnić jej prośbę, ale piec ma ograniczoną pojemność. Strzela objęte płomieniami drewno. Bryły węgla przepoławia ogień niczym gazowy palnik do cięcia stali. Przymykam drzwiczki, a staruszka uniesionym głosem pyta, czy już skończyłem. Mówię jej, że prawie, a ona uśmiecha się szyderczo. Potem patrzy w kierunku drzwiczek i twierdzi, że w piecu nie ma ognia, bo nie widać jego czerwonej barwy. Tłumaczę jej, że zasłoniłem jego krwiste odbicie, żeby więcej ciepła zostało w środku, aby kafle się szybciej nagrzały. Pyta mnie, po co szybko. Przecież ona jak paliła, to przez godzinę, a nawet dłużej. Jestem skłonny wejść z nią w wymianę słowną, jak sprowokowany, młody bokser. Cios zdaniem, za uderzenie pytaniem. Patrzymy na siebie i zaczynam rozumieć. Pomimo tej niskiej temperatury powietrza, która przez szpary w oknach dostała się do tego, dużego pokoju, robiąc z niego lodówkę, to nie palenie w piecu powinno być najważniejsze. Nie rozgrzewanie szamotowej cegły, a podrzucenie do serca starszej pani nadziei, wiary, współczucia, których to żar, pozwoli jej odzyskać wolę życia. Siadam przy niej na krześle i zaczynam słuchać. Opowiada mi o swoim życiu. Patrzy nie na mnie, tylko przed siebie. Na te białe, stare drzwi, które są jak ekran w kinie, a jej oczy niczym projektor wyświetlają na nim film. Szczerze się uśmiecha, bo dzięki temu, że przyszedłem, że ją jeszcze ktoś odwiedza, projekcja jej filmu stale trwa. Może dalej, pomimo swojego fizycznego ograniczenia, pisać scenariusz, a ja jestem dumny, że pojawiam się w nim, jako aktor. Żegnam się, bo dzisiaj zagrałem swoją rolę. Zakręcam piec, który nie wiem, czy zrobił się gorący od węgla, czy od tej miłej, spokojnej atmosfery, która zapanowała. Wychodzę wiedząc, że jeszcze tu wrócę. Nie, bo muszę, ale dlatego, że CHCĘ.


niedziela, 27 października 2019

POMOC




Pomoc czasami jest, jak wiatr, wszędzie.

Tajemnicą, kiedy i skąd przybędzie.

Przynętą na Nią proszenie.

Choć zdarza się, iż się pojawia na palca skinienie.

Wiatr wchodzi drzwiami, przez okno, bez uprzedzenia.

Pomoc często, tak robić się krępuje i oczekuje zaproszenia.

Pyta, czy może.

W dodatku, o jakiej porze.

Dlatego, że chce być mile widziana,

A nie, na dzień dobry, przeganiana.

Jednak nie zawsze czeka, na dobre słowo ze strony osób w potrzebie.

Wiedząc o tym, że wielu by chciało, ale się boi poczuć, jak w niebie.

Nie wierzą w zmianę swojego losu, w siebie i tym samym drugiego człowieka.

Negują to, że Pomoc, gdzieś za rogiem czeka.

Wtedy przychodzi nieproszona i jak natura, wnętrze leczy,

A ten, który tak niedawno, był przeciwny jej goszczeniu, widzi, że sam sobie przeczył.

Bo trzeba wiedzieć, że dorośli ludzie, często mówią to, co myślą, nie czują.

Jest to powodem, że nie tak, jak by chcieli, z drugim człowiekiem się komunikują.

Pomoc, od wiatru, też się różni.

Na pewno nie lubi, jak on próżni.

Bo tam, gdzie pusta przestrzeń, wiatr bawi się beztrosko.

Pomoc z kolei, wszystkich odczuwających pustkę, otacza troską.

Wiatr gna przez łąki i lasy nieokiełznany.

Ona natomiast posłusznie, realizuje cel sobie obrany.

Pomoc też może, przybierać różne postacie.

Wiatr, jak go już na swej drodze spotkacie,

Wygląda tak samo, tylko zmienia się jego siła.

Pomocy również, w zależności, jak osoba jej potrzebująca, w nią wierzyła.

Jeśli pragniecie pomagać, czujecie w swoim sercu chęć wspierania.

Czyńcie to, nie koniecznie oczekując do tego zapraszania.

Możecie sami znaleźć Pomocy adresata.

Zaproponować mu taką jej postać, przed którą nie ucieknie, a będzie chciał się z nią bratać.



Made in China



Pewnego dnia po leśnej drodze
Przeszedł ktoś, kto miał buta tylko na jednej nodze.
Jaki to rodzaj obuwia był na stopie piechura,
Co niektóre zwierzęta próbowały czytać w chmurach.
Był to ich sposób wróżenia.
Metoda na potwierdzenie uprzednio postawionego twierdzenia.
A wszystkie pewne były jednego,
Że właściciel zguby miał buta wielkiego.
Z odbitych w piasku śladów podeszwy,
Także inne wątpliwości w las odeszły.
Mianowicie nie był to gumiak, czy też szpilka.
Nie spacerował tędy dzieciak, ani piłkarz,
Który zaraz po treningu przybiegłby z boiska
I tak drepcząc po lesie swoje korki by poodciskał.
Zwierzęta postanowiły, że dziki spytają.
Przecież to one często, jak nie napisać zawsze, swój nos przy ziemi mają.
I porównać mogą te dowody zebrane,
Z tym, co zobaczyły zanim, to zostało przez nich przebuchtowane.
Całe dzicze rodziny długo coś między sobą chrumkały,
Zanim wspólne stanowisko wypracowały.
Wstyd się przyznać przyjaciele drodzy- powiadają,
Ale wszystkie dziki bardzo słaby wzrok mają.
Węch i słuch dobry, żeby nie powiedzieć wspaniały,
Stąd, gdy czują lub słyszą człowieka najchętniej by czmychały,
Daleko w przeciwną stronę, skąd dotarł do nich zapach i dźwięk.
I wtedy wśród zebranych dało się usłyszeć jęk,
Zawodu oczywiście, bo każdy liczył na pomoc z ich strony,
A brak jej sprawił, że nikt wśród nich nie był zadowolony.
Dziki chcąc wyjść z ryjkiem, z zaistniałej sytuacji,
Zaproponowały, że poproszą o pomoc mistrza obserwacji,
Mianowicie orła, który z koron drzew na wszystkich luka,
Wtedy, kiedy kogoś do zjedzenia szuka.
Kiedy to przez wiatr w podniebną podróż zabrany,
W swój pierzasty garnitur ubrany,
Frunie wysoko, piórami łapie powietrze i trzyma,
A strumienie niewidzialnych, podniebnych prądów są niczym lina,
Która sprawia, że się unosi w górze jak balon, jak chmura,
A potem znienacka przecina sznur i daje nura,
I spada na ziemię szponami wbijając się w ciało,
To może właśnie po jego ataku zgubienie buta miejsce miało?
Orzeł zawołany, niczym gwiazda spadł z nieba,
Właśnie takiego ptasiego tropiciela było im potrzeba.
Otworzył dziób i wszyscy zamilkli w oczekiwaniu na zagadki rozwiązanie,
A tu zamiast odpowiedzi odbiło mu się drugie śniadanie.
Przeprosił, jak na ptaka tej rangi przystało,
I odfrunął, a na ziemi jedno gęsie pióro zostało.
Trzeba zapytać kogoś innego, pomyślały zwierzęta,
A to pióro będzie niczym najwspanialsza przynęta.
Na kogo, zastanawiały się krótko, bo wiedziały, kto w lesie pisać lubi,
Kto ma zamiłowanie do literatury i także często pióra gubi,
Ale jak moczy w atramencie, to na pewno nie swoje,
Kiedy ktoś ją pytał dlaczego, odpowiadała- to proste, wyłysieć się boję.
Tajemnicę rodzaju buta miała rozwiązać ona,
Sowa, która była na detektywa szkolona,
Która studiowała tak wiele dziedzin nauki,
Że w zdobytej przez niej wiedzy nie było żadnej luki.
Przybyła o zmierzchu, bo do pracy przychodziła wyspana,
I na przywitanie została gęsim piórem obdarowana.
Ubrała okulary i patrzy na ślady w piasku odciśnięte,
Są takie niewyraźne, jakby zamazane, jak schowany w kieszeni papier wymięte.
Ale sowa mądra głowa powiadają przecie,
Mówi, więc do wszystkich zwierząt- wiem, coś, czego wy nie wiecie,
Mianowicie but był wykonany z lekkiego tworzywa,
Ponieważ jego ślad na tej piaszczystej powierzchni się rozmywa,
A jak taki materiał został użyty do jego wyprodukowania,
To kończę śledztwo, bo nie mam nic więcej do wydedukowania.
Rozwiązanie zagadki według mnie jest następujące
Biorąc jeszcze pod uwagę, że od kilku dni mocno świeci Słońce.
Rodzajem buta był klapek i dodam jeszcze, że zrobiony w Chinach.
Sowa się ucieszyła widząc zaskoczenie na zwierzęcych minach.
Niektórzy nie wierzyli w to, co powiedziała,
Ale szybko przeprosili, kiedy w swe skrzydła dowód dostała.
Orzeł chcąc zmazać plamę na honorze,
Odlatując powiedział sobie, że za wszelką cenę tego zgubionego buta odnaleźć pomoże.
Fruwał tu i tam, jak Gucio albo, jak kto woli, pszczółka Maja,
Aż znalazł go na leśnych dróg rozstajach.
Wszyscy byli pełni podziwu dla sowy, że się nie pomyliła.
Ona będąc dumną, z tymi, co chcieli zdjęcia robiła.
Tylko dziki spytały ją na osobności,
Skąd było w niej, co do kraju produkcji buta, tyle pewności.
Sowa się uśmiecha i mówi z niepodobną do niej pokorą,
Że po prostu strzeliła, wiedząc, iż made in China jest obecnych czasów zmorą.