piątek, 16 sierpnia 2019

Kto tu Rządzi?



Kto tu rządzi?


Poszliśmy nad wodę, bo przecież tam, szczególnie latem, człowiek najlepiej się relaksuje. Wiejący wiatr marszczył jezioro. Fale były małe. Trochę chmurek na niebie, które niczym białe owieczki, od czasu do czasu, łączyły się w jedną grupę, by potem powtórnie się rozpierzchnąć, ukazując błękit nieba. Podeszliśmy do właściciela wypożyczalni wodnego sprzętu, w celu wynajmu kajaka. Posiadał jeden trzyosobowy. Czerwony, szeroki, taka limuzyna wśród kajaków. Żona tonem spokojnym, lecz stanowczym, poprosiła, żebym usiadł z przodu. Pośrodku umiejscowiła się córka, a ona z tyłu. Zadowoleni ubraliśmy kapoki i byliśmy gotowi na podbój wód tego regionu. Słońce przemalowywało fale na srebrzysty kolor rażący oczy. Odbiliśmy od brzegu, zanurzając wiosła w kołyszącej się, zmieniającej barwy wodzie. Jaśniejąc zapraszała. Ciemniejąc stawała się straszną i niedostępną. Dookoła mnóstwo turystów na żaglówkach, rowerach wodnych i oczywiście kajakach. Wiosłujemy raz prawa, raz lewa, a tu kajak niczym ujeżdżany byk na rodeo, zaczyna się obracać. Żona krzyczy, że złą stroną wkładam wiosła do jeziora, kiedy ona zagłębia w jego toń tą prawidłową. Siedzę z przodu, więc nie widzę tego, co się dzieje z tyłu, a ona obserwuje mnie, siebie oraz córkę. Zgadzam się z jej zdaniem i kładę wiosło oddając dowodzenie. Córka zaczyna panikować, bo wszyscy, którzy właśnie pływają płynął tam, gdzie chcą, a my tam, gdzie nie koniecznie pragnęliśmy. Żona próbuje, ale kajak dalej się kręci niczym wskazówka zegara. Nieduże fale odbijają się od niego rodząc dźwięk podobny do odgłosu sekundnika. Jezioro cyferblatem. Próbujemy zatrzymać kajak na dwunastej. Udaje się, choć córka jest już ze wstydu czerwona jak nasz sprzęt pływający, bo wszyscy na nas patrzą. Żona pozwala mi na włączenie się do akcji. Nawet mnie motywuje mówiąc, że nic nie potrafię, może jedynie pisać, więc dotykam wiosłem wodę jak długopisem papier, zostawiając na niej ślad. Właściciel obserwuje nas z krzesła niczym Cezar z tronu. Przed nim wodne Koloseum. Wyciąga przed siebie prawą rękę. Z zaciśniętej pięści wysuwa kciuk. Jest on w górze. Jakby inaczej, przecież toczymy tak wspaniały bój, z tą czerwoną bestią. Już jesteśmy blisko brzegu, kiedy to znowu, kajak obraca się przodem do szóstej. Właściciel bije brawo. Klaszcze też kibicujący nam wędkarz, bo przecież nie raz holował dużą rybę, która raz na prawo, raz na lewo się kręciła, jak ten kajak, a i tak na koniec wygrywał. Gdyby to było rodeo, już dawno spadli byśmy z tego byka. Otrzepali się i poszli do pokoju, a tutaj dookoła ciecz i nie za bardzo dokąd uciec. Wiosłujemy wspólnie. Córka mówi, że więcej z nami do takiego sprzętu pływającego nie wejdzie. Niechcący oblewam ją chłodną wodą, która ścieka z wiosła na jej głowę, tym samym, jeszcze bardziej upewniając ją w słuszności podjętej decyzji. Żona chce już dzwonić po pomoc, do właściciela tego czerwonego potwora, ale daje mi ostatnią szansę. Ustawiamy się przodem do brzegu i ruszamy szybko niczym motorówka. Już widać boje, zacumowane łodzie, pomost i wtedy ten nieoszlifowany diament wśród kajaków, rozpoczyna zawracanie. Córka prawie płacze. Żona krzyczy, że zaraz skacze. Błyszcząca woda z jeziora kapie z wiosła na me czoło i mnie olśniewa. Zaczynam wiosłować do tyłu. Kajak uderza w drewniany pomost i się odbija. Potem jeszcze raz, tylko z większą siłą. Myślę sobie, że dobrze mu tak, że złoję mu plastikową skórę o kolorze pomidora. Spiorę go i poniewieram, tak jak on nas. Zatopię, żeby już nikt do niego nie wsiadł. Jednak właściciel przychodzi mu z pomocą. Łapiąc za burtę przyciąga do pomostu. Uśmiechnięty mówi do nas, iż myślał, że my lubimy tak pływać. Dlatego źle w kajaku usiedliśmy. Przecież to nie samochód i prowadzi ten z tyłu, ale siada tam zawsze najcięższa osoba z załogi. Próbuje nas pocieszyć dodając, że duży wiatr dzisiaj, w związku z tym, ciężkie warunki do kajakowania. Wysiadamy opanowani, choć od środka się w nas gotuje. Faluje złość, jak woda, na której przed chwilą kręciliśmy bączki. Dziękujemy i umawiamy się na jutrzejszy dzień. Żeby w końcu okiełznać tą czerwoną bestię. Wygrać z nią jak wędkarz w szamotaninie z gigantyczną rybą. Mieć pod kontrolą jak kowboj byka na rodeo. Po prostu, żeby pokazać temu kajakowi, kto tu rządzi.




piątek, 9 sierpnia 2019

KSIĘŻNICZKA



Jadę rowerem i słońce mnie oślepia.

Patrzę pod koło, a tam na drodze, ktoś wzrok swój we mnie wlepia.

Naciskam hamulec, zatrzymuję się po chwili.

To dziwne spojrzenie sprawiło, że chyba, żeśmy się polubili.

Jestem pewien swojego uczucia lecz żaba, bo to ona była,

Szybko się do mnie tyłem odwróciła.

Zachodzę w głowę, dlaczego tak robi.

Jej ciało mnóstwo małych brodawek zdobi.

Staję naprzeciw płaza i znowu na siebie patrzymy,

Choć nic nie słychać, coś sobie mówimy.

Ja ustami bezdźwięcznie poruszam, ona swoje rozdziawia.

Tak się zazwyczaj dzieje, jak ktoś z kimś lub sam ze sobą rozmawia.

Ona znowu nie przodem lecz tyłem.

Myślę sobie, że może niemiły byłem.

Czekam, aż sama się do mnie twarzą obróci.

Bycie nachalnym, z dobrymi manierami się kłóci.

Może to księżniczka, królowa, jak w bajce zaczarowana,

Która była długo w trawie schowana.

Teraz jej wstyd, że się nie przygotowała.

Nieodpowiednie miejsce, do porannej toalety wybrała.

Nie wymyła brodawek dokładnie.

Cały zestaw do malowania zostawiła, w stawie na dnie,

Przez co rzęs nie podkreśliła.

Nawet swoich policzków nie zaróżowiła.

Nie mówiąc nic o ustach, gdzie miała być pokusa,

Która przyciągnęłaby, jak magnes, męskiego całusa.

Myślę sobie, a żaba powoli odchodzi w przeciwną stronę.

Teraz już wiem, że na pewno nosi na głowie koronę.

Podbiegam do niej, żeby przeprosić za zachowanie.

Zaczynam mówić z wielkim oddaniem.

Księżniczka przerywa me przemówienie,

Mówiąc, że tymi słowami, losu jej nie odmienię.

Patrzy i spokojnie na koniec powiada.

Jak chcesz mi pomóc, to nie zasłaniaj słońca, taka moja rada.

Współczesny mężczyzna, chętniej spogląda na opalone kobiety.

Lgnie do nich, jak astronauta do rakiety.

Nie może się oprzeć pokusie całowania.

A ja, nie mam zamiaru mu tego zabraniać.

Spojrzała na mnie zalotnie i oko puściła.

Nawet kilka skoków, w moją stronę zrobiła.

Szukała potwierdzenia wygłoszonej teorii, w mojej osobie.

Głos intuicji wyszeptał mi, „jak to zrobisz, może być po tobie”.

Oczami wyobraźni zobaczyłem dworskie życie,

O którym z pewnością, nie jeden jegomość marzy skrycie.

Wizualizacja mi oczy otworzyła.

Przecież po pocałunku, żaba będzie kimś innym, niż teraz była.

Wsiadłem na rower i jej pomachałem.

W zamian kwaśny, książęcy uśmiech, na pożegnanie dostałem.


poniedziałek, 5 sierpnia 2019

MATOŁEK



Znowu wiał wiatr ze wschodu i Słońce świeciło,
Niebo na ziemi swój wizerunek odbiło,
Na polu zboża plamy.
Na górze koc chmur porozrywany.
Gdzieniegdzie wysoka trawa na wietrze faluje.
Teraz po żniwach powietrze to czuje.
Pszenica skoszona, a trawa nie
Dmuchając, wiatr tylko ją gnie.
Zagłębia się w zielone źdźbła
I tam schowany melodię swą gra.
Daleko widzę, że ktoś się porusza.
Przystaje, wącha, w podróż wyrusza.
Patrzę i mrużę oczy od Słońca,
Jego wyprawa wygląda, jakby nie miała końca.
Przemieszcza się szlaczkiem, serpentynami.
Był już tak blisko, witał się z nami.
Nagle jest dalej, głowę pochyla.
Z trawy wiatr się wychyla,
I śpiewa pieśń kojącą nerwy,
Którą to słyszy Koziołek bez przerwy.
W nocy i dzień kiedy na niebie,
Obłoków mnóstwo gna gdzieś przed siebie.
Wtedy gdy błękit na górze króluje,
A wiatr na liściach znów muzykuje.
Szeleści nimi, gwiżdże na polach.
Śpiewając często o smutnych dolach,
Tych pięknych zwierząt, które wieczorem, o brzasku,
Nie wydostały się ze śmierci potrzasku.
Pieśni jego są też wesołe.
Kiedy kostucha, a nie One, wpada w dołek.
Kiedy Ci ukryci z bronią,
Strzelają, a potem za kula gonią.
Bo wiatr zwiększając siłę dmuchania,
Zmusza ich do częstego chybiania.
Usłyszał koziołek wiatru wabienie
I ruszył w tą trawę na jego skinienie.
Wszedł w nią i znikł, jak w falach morza,
Tak, jak nie raz się topił w zbożach.
Aby po krótkiej chwili,
Jak ryba wyskoczyć, żeby go zobaczyli,
Żeby pokazać te swoje rogi,
To prężne ciało i silne nogi.
Stoimy na drodze, potem kucamy.
Bierzemy aparat, cierpliwie czekamy.
Drętwieją nogi lecz serce szczęśliwe,
Zaraz się stanie to coś, co możliwe.
Kiedy miłością świecisz, jak Słońce,
Kiedy kusisz radości gorącem.
Wychodzi z trawy, do nas zmierza.
Teraz swe życie nam powierza.
My dusze nasze odkrywamy,
Patrzymy na siebie, aż się poznamy.
Koziołek nagle rzuca się w prawo,
A wszyscy wokół biją mu brawo.
Klaszcze wiatr, źdźbła trawy.
Słychać też poklask gdzieś z góry, taki niemrawy.
To aplauz chmurek i Słońca.
I jeszcze my, braw nie ma końca.
Koziołek biegnie, skacze i znika.
Z bliska dobiega wiatru muzyka.
Wstajemy z tą świadomością,
Że ten koziołek, był samą miłością.
Koziołek to nie Matołek, w przeciwieństwie do wielu ludzi.
Przykre jest to, że ogrom się łudzi,
Mądrością swą, której im brak.
Zamiast do przodu, wciąż chodzą wspak.