Już
się zanosi na zlot rodzin ptasich.
Słońce
wschodzi i gwiezdne niebo gasi.
Z
okna na pierwszym piętrze wychyla się siwa głowa,
Potem
widać już zaciśnięte dłonie, gdy ona się chowa.
Lecą,
puszczone przez rozwarte palce, okruchy chleba ze śniadania.
Słychać
łopot ptasich skrzydeł, a potem cichutkie skrobanie pazurów o chodnik podczas
lądowania.
Już
prawie wszystkie mafijne rodziny,
Stoją
naprzeciwko siebie robiąc groźne miny.
Skrzeczą,
piszczą, gulgoczą,
Wierząc,
że tym razem konkurentów zaskoczą.
Kawki
zachodzą od tyłu mewy, które się śmieją z tego.
Gołębie
łączą się w zwarte grupy, bo nie ma to, jak pięciu na jednego.
Pieczywo
leży poporcjowane, co mniejsze kawałki są na miejscu konsumowane.
Pod
drzewem, z dala od terenu rywalizacji.
Widać
dość duży kawałek bułki z wczorajszej kolacji.
Pierwsza
podchodzi kawka, wbija dziób i biegnie na pas startowy.
Przebiera
nogami i nabiera szybkości, jak samochód wyścigowy,
Potem,
to już samolot lub nawet rakieta,
Lecz
co z tego, jak na końcu pasa startowego inny ptasi gangster czeka.
Jeszcze
próbuje zrobić unik, lecz nie pora teraz uciekać.
Przychodzi
jej do ptasiego móżdżka, że się lepiej zatrzymać i na ruch przeciwnika poczekać.
Wtedy
z powietrza atak następuje.
Kilka
chwil i gawron siedzi na bułce i sobie ucztuje.
Niech
wbija dziób w pieczywo suche,
My
możemy się najeść niedużym okruchem.
Rzecze
wróbli rodzina i przystępuje do intensywnego, obszaru zrzutu, przedziobywania.
Wiedzieć
trzeba, że kto, jak kto, wróble wywiązują się w stu procentach ze swojego
zadania.
Oczywiście
jak nie ma innych, silniejszych od tych małych ptaszków.
Teraz
są, więc po krótkim, acz intensywnym zajadaniu, cała wróbli mafia siedzi już na
daszku.
Obserwują,
jak na trybunach kibice swoja drużynę,
Lecz
tutaj nie ma faworytów, są konkurenci i wróble mają kamienną minę
Mewy
się chichoczą, a potem tym śmiechem rozgrzane,
Lądują
w ptasim kotle i odbierają, to, co zostało im przed chwilą z dzioba wyrwane.
Ziemia
została tak ponakłuwana, że z góry przypominała durszlak lub bardziej piegi na
twarzy.
Na
parapecie okna siedziały trzy gołębie i obserwowały, co dalej się wydarzy
Jeden
wróbelek pyta je będąc w locie,
Dlaczego
nie pomagają swoim braciom i siostrom, którzy są w kłopocie.
One
nie mogąc już dłużej tajemnicy dochować,
Gruchają,
że nie ma sensu o tyle jedzenia po głowach się dziobać.
Jest
trochę ich przedstawicieli wśród tych mafii, które teraz skrzydłami się
okładają,
Tylko,
dlatego, żeby pokazać, że oni także coś do powiedzenia mają,
Lecz
ich metodą na brzuchów nakarmienie,
Jest
właśnie częste na parapecie siedzenie.
Obserwują
stąd okna, z których każdego dnia jedzenie spada,
A
tak prawdę gulgocząc dla ojców chrzestnych w walce o jakieś resztki brać
udziału nie wypada.
Niech
się konkurencja wydziobie, wtedy nasza rodzina przejmie władzę,
A
tobie wróbelku- mówi najtłustszy gołąb-jeśli chcesz nie być głodnym, dobrze
gulgotać nauczyć się radzę.
Wróbel
wysłuchał i wzbił się nad ich ciała.
Oj
-pomyślał- jeszcze nie wiecie, że plan nie zadziała.
Dał
znak reszcie rodziny, żeby z dziobów wypuściła,
Wszystkie
stalowe elementy, które podczas poszukiwania jedzenia zgromadziła.
I
tak w wojnie gangów, gdzie miała się liczyć umysłowa siła,
Nie
ona, a ilość gangsterów powtórnie zwyciężyła.
Gołębie
oddały parapet i z zabandażowanymi głowami,
Uczą
się ćwierkać, jakby były wróblami.